Rescue Fanfiction
niedziela, 2 sierpnia 2015
Rozdział 8
Budzę się w swoim łóżku, co dziwne bo nie przypominam sobie powrotu do domu. Chyba, że nigdy z niego nie wychodziłam, a ostatnia akcja to był sen. Zamykam za sobą łazienkę i zaczynam poranną toaletę od prysznica. Zrzucam z siebie piżamę i wchodzę pod strumień ciepłej wody. Na gąbkę nalewam minimalną ilość żelu a potem wolnymi, kolistymi ruchami myję całe ciało. Następnie owijam się w ręcznik i zgarniam z szafy ubrania. Po założeniu ich, rozczesuję włosy. Nie maluję się mocno, stosuję tylko podkład i tusz - więcej mi się zwyczajnie nie chce. Na dół schodzę z torbą i postanawiam zjeść śniadanie. Mleko wstawiam do mikrofalówki, a potem wsypuje płatki do miseczki. Leniwie zjadam przygotowany posiłek, nie za bardzo chce mi się ruszać z domu jednak motywacja, że to już ostatnie dni działa. Potrzebuję się wyspać, a dwa miesiące wolne temu sprzyjają. Zakluczam dom i tym samym chodnikiem co zawsze, kieruje się do szkoły. Po uprzednim podłączeniu słuchawek włączam piosenkę, którą niedawno pobrałam, czyli Plain White T's - Hey There Delilah. Utwór jest spokojny i wpada w ucho. Kilka minut później zaczyna się 'Sugar' i uśmiech sam wpływa mi na usta. Po przekroczeniu bramy szkoły chowam sprzęt do kieszeni. W klasie zauważam Megan i już na pierwszy rzut oka widzę, że nie najlepszego humoru. Zajmuję swoje miejsce i odwracam się w jej stronę. Całą swoją uwagę skupia na wyświetlaczu czarnego Sony.
- Cześć?
- Hej - odpowiada dopiero po chwili, nadal skupia się na swoim telefonie. Wywracam oczami i znudzona wracam spojrzeniem na tablicę, nauczyciela nadal nie ma. Zaczynam analizować poprzednie dni w myślach.
- Vinny'ego dzisiaj nie będzie - informuje przyjaciółka.
- Czemu?
- Nie wiem dokładnie.
- Aha... -rzucam i podpieram twarz na dłoni, a łokieć na stoliku. Zapowiada się nudny dzień. Jednak nuda nie jest taka zła patrząc na niedawne wydarzenia, mogłaby zawitać na dłużej. Zaczyna się lekcja. Nie interesujące mnie powtórzenie. Nikomu jak zwykle nica się nie chce, bezsensowna męczarnia. Mogła bym jeszcze spać, a nie być tutaj i nic nie robić. Żałuję, że nie zostałam w domu. Za to mam plany na jutro. Został tylko tydzień roku szkolnego, więc mogę zluzować. Nieobecności i tak nie są już spisywane. Miło będzie mieć wolne od nauki. Lekcja ciągnie się nie miłosiernie. Z dzwonkiem wychodzę z sali po czterdziestu pięciu minutach katuszy. Następna godzina nie zapowiada się lepiej. Fizyka nie należy do moich ulubionych przedmiotów, znając życie i tak obejrzymy jakiś film. Tak też się dzieje - nauczyciel włącza film edukacyjny i w ten oto, bardzo ciekawy sposób, spędzam drugą lekcję. Decyduję, że zerwanie się z trzeciej będzie odpowiednie. Megan już teraz poszła, Alex i Elyar również zniknęli z mojego pola widzenia. Nic nie stoi na przeszkodzie. Ze słuchawkami w uszach idę do wyjścia. Na wszelki wypadek wychodzę dziurą w płocie z tylu szkoły i przez park wracam do domu. Czuję na sobie czyiś wzrok. Cholerne przeczucia nigdy się nie sprawdzają. Lekko oglądam się przez ramię. Jakiś mężczyzna z kapturem na głowie idzie parę metrów za mną. Przez myśl przechodzi mi parę różnych scenariuszy. Żaden ni kończy się pozytywnie, wiec serce jeszcze bardziej przyspiesza. Zamiast zmienić piosenkę, piszę do Anthony'ego
'ktoś za mną idzie '.
' Co?! Kto? Gdzie jesteś?!'
'Koło sklepu spożywczego , dwie ulice od domu' odpisuje.
' Daj mi chwilę '
Zdenerwowana, przyspieszam trochę kroku. Dosłownie czterdzieści sekund później obok mnie staje czarne Audi, a kierowcę rozpoznaję jako Ladao'a. Nie czekam, żeby zająć miejsce pasażera, robię to od razu.
- Dlaczego ty do cholery w szkole nie jesteś!?
- Bo było nudno.-odpowiadam bez namysłu. - A ty?
- Nie chodzę tam. Powinnaś się trzymać Alexa bądź Elyara! - burczy zirytowany.
- Nie było ich.
-To dlaczego odpiera teraz do mnie piszesz?! - kolejny raz unosi głos.
- Nie krzycz na mnie!
-Jesteś głupia czy udajesz? Życie ci już nie miłe?!
- Może - odpowiadam rozdrażniona. i patrzę za szybę.
-Jeśli Elyara nie ma w okolicy powinnaś od razu dzwonić do mnie bądź Luke'a .
- Okay.
- Teraz są najgorsze dni, więc myśl trochę ! - zaciskam usta i ignoruje go - Chyba, że wolisz zginąć to powiedz to teraz.
- Śmierć albo twoje gadanie... -unoszę dwie ręce jako wagę i przechylam jedną szalę.- Bum. Śmierć.
- Zrozum, ze się staramy, ale bez twoich chęci do współpracy nic się nie uda.
- Lepiej, żebym się z wami dogadywała, tak?
- Dokładnie.
- Już ktoś to mówił.-prycham.
- Pozwól mi zgadnąć... Hemmings?
- Myhy.-mruczę pod nosem.
- Módl się, żeby nie dowiedział się, że żadnego z tamtej dwójki nie było przy tobie... - wzdycha.
- Jak mu nie powiesz to się nie dowie...
- Nie mam zamiaru go informować, sam nie chce mieć bagna - dopiero teraz zauważam, że nie jedziemy do mnie.
- Nadal nie rozumiem dlaczego to robicie. W końcu to nie jest normalne, że od tak sobie... Tak w sumie to to wcale nie jest normalne - marszczę nos, gdy dochodzę do tego wyniku przemyślenia.
- Nie jestem w stanie powiedzieć ci nic na ten temat, tylko Luke i Calum znają powód dla którego to robimy i jakoś mi to nie przeszkadza, nie mam zamiaru zachodzić Hemmingsowi za skórę, bo kiedy on się wkurwi, lepiej nie być w pobliżu.
- Czasem wygląda na strasznego, a czasem nie bardzo. Szczególnie jak się nie odzywa.
- Wkurwiony Hemmo równa się kłopoty, tyle mogę ci powiedzieć - wzrusza ramionami.
- Gdzie jedziemy?
- Do mnie. - odpowiada krótko. Opieram głowę na fotelu i wzdycham. Kiedy telefon Anthony'ego dzwoni, ten momentalnie przyspiesza szukając urządzenia. Zajmuje mu to parę sekund zanim przykłada czarnego Samsunga do ucha. - Tak? Jest ze mną. Rozumiem, nie musisz powtarzać. Nic jej nie będzie, Hemmimgs - gwałtownie skręca w bok - Nie mogę rozmawiać w tej chwili! - rzuca mi telefon na kolana - rozłącz - poleca sam kolejny raz zwiększając tępo. Podnoszę telefon i przeciągam czerwoną słuchawkę. Przez jego szybką i gwałtowną jazdę zmuszona jestem trzymać się siedzenia.
- Jedziesz tak z konkretnego powodu, co?-pytam zmartwiona.
- O okularach dla ciebie porozmawiamy później.
Mam ochotę mu się odgryźć, ale nie w takiej sytuacji. Patrzę na swoje nogi, bo to na i najodpowiedniejsze wyjście. Jeździmy tak dobre dziesięć minut i jak widzę przez okno nadal nie zbliżamy się do jego mieszkania. Coraz bardziej zaczynam się martwić i bać.
- Ja pierdole czy oni serio są wszędzie kurwa? - przeklina zirytowany - Wybierz mi numer Luke'a i włącz na głośnomówiący - dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że mówi do mnie. Drżącymi palcami dzwonię do Hemma.
- W końcu dzwonisz! Jesteście już na miejscu?!
- Nie - odpowiadam ja.
- Gdzie wy do cholery jesteście?!
- Mamy porządny ogon, Hemmings! -znów warczy Ladao.
- Jedź na obrzeża, tam gdzie zawsze. Już tam jedziemy.
- Zrozumiałem.- odpowiada,a potem domyślam się, że mogę zakończyć połączenie i tak właśnie robię. Wydaje się, że każdy kolejny jego ruch jest dokładnie przemyślany, a drogę zna na pamięć. Zaczynam oddychać szybciej. To się robi przerażająco poważne. Nerwy ponownie ogarniają moje ciało w całości. Gdybym została w szkole, może teraz by tego nie było... A może było by gorzej? Albo nie. Luke zapyta skąd mnie zgarnął i będzie wkurzony. Wtedy Elyar i Alex będą mieli problemy... Staram się powstrzymać łzy. W oddali widzę trzy samochody, a Anthony oddycha z wyraźną ulgą. Mocniej wbijam palce w siedzenie,bo wydaje mi się, że to będzie gorsza część dla mnie.
***
- Pilnuj jej do puki nie skończę rozmawiać z Alex'em i Elyarem - po głosie Luke'a nawet nie znając go najlepiej widzę, że jest bardzo zdenerwowany. Z trudem idzie mi przełykanie śliny, nie mówiąc już nawet o oddychaniu. Wracamy do samochodu niezbyt zadowoleni. Tym razem jazda jest spokojna. O wiele bardziej pasuje mi taka - pozwala mi się w jakiejś części uspokoić. Docieramy pod moje mieszkanie, a potem wysiadamy z pojazdu. Wygrzebuje klucze i otwieram drzwi, a następnie wchodzę do środka. Anthony zabiera mi pęczek z rąk i zamyka za sobą dom.
- Poczekaj tu chwilę, w razie co krzycz - poleca zaczynając sprawdzać mieszkanie. Wykonuje polecenie i nie ruszam się nawet o krok. Na górze słyszę trzask a potem wiązankę przekleństw wychodzącą z ust Ladao'a. Czy to możliwe, ze ktoś tam był?
- Chyba możesz się pożegnać z wazonem... - brunet wraca do mnie.
- Cholera. Idioto.-wyrzucam z siebie.
- No sorry no, nie moja wina, że spadł. No dobra, jednak moja, ale nie ważne. I tak już nic nie zrobię - wzrusza ramionami. Kręcę głową i wypuszczam powietrze z ust. Ulżyło mi. Brunet idzie do salonu i siada na kanapie krzyżując ręce na klatce piersiowej. Przechylam głowę w bok. Ta, czuj się jak u siebie.
- Hemmimgs będzie tu pewnie za jakieś pół godziny - mówi uprzednio wyciągając telefon.
- Po co?-krzywię się.
- Zgaduje, że chce z tobą porozmawiać na temat opuszczania lekcji i nie informowania go, kiedy zabraknie Alexa czy Elyara. Jest wkurwiony i dobrze to wiesz. Teraz on pracuje tylko nad tą sprawą, więc.. - wypuszcza głośno powietrze - kiedy jest nad czymś skupiony każdy minimalny błąd doprowadza go do szału.
- Super - komentuje piskliwym tonem. Super.
- Radzę się przygotować.
- Da się?
- W twoim przypadku tak - cmoka.
- Jak? - przenoszę na niego wzrok.
- Jakoś na pewno, nie pytaj mnie o to. Nie jestem tobą.
- Pomogłeś, serio.- zagryzam wargę i próbuje wymyślić jakieś dobre kłamstwo. Na szybko nie potrafię nic wymyślić, a to tylko jeszcze bardziej mnie drażni. Myśl, Grey.
- A jak mu powiesz, żeby przyszedł później bo śpię?
- Serio sądzisz, że Luke jest taki głupi? - jego prawa brew wędruję w górę.
- To pójdę sie kąpać. To normalne, a do łazienki mi nie wejdzie.
- Skoro tak sądzisz - ziewa wyraźnie znudzony.
- Nie pomożesz mi, tak?
- Znam go za dobrze i wierz mi, że takie gówna nie pomagają.
- Czyli nie ma sposobu, żeby nie był aż tak wkurwiony? -zaczynam chodzić od początku blatu do końca.
- Z mojej perspektywy - nie, nie ma. Ale ty jesteś dziewczyną, ciebie przynajmniej nie uderzy.
- Pocieszające - kiwam głową.
- A fakt, że ja tu będę można uznać za kolejny plus.
- Co ty na to żebym zwaliła wszystko na ciebie? - proponuje słodkim głosikiem.
- Popierdoliło cię coś ostro.
- Może nie będzie tak źle i nie ma powodu do nerwów - macham na niego ręką.
- Może - wzrusza ramionami. Siadam na krześle i zaczynam obgryzać paznokcie u prawej dłoni - A może nie.
- Już nie wiem kogo powinnam się bać bardziej.
- Jednak wydaje mi się, że pokrzyczy i mu przejdzie - zamiast odpowiedzieć, wkładam do ust następnego palca. - To idiotyczne.
- Zgadzam się - mówię niezadowolona.
- Ty jesteś niezadowolona, a to Alex i Elyar teraz dostają taki opierdol, że głowa boli. Jeszcze Huxley się wybroni, znajdzie jakąś wymówkę, Fox gorzej.
- To powiem, że sama wyszłam,a oni nic nie widzieli.
- Gdybyś mnie słuchała byłoby dobrze.- burczy.
- Właśnie cie słucham.
- On teraz z nimi rozmawia więc twoja wersja nic nie znaczy.
- Ah, no tak...
- Luke prawdopodobnie już wie wszystko - przewiduje.
- Może nie przyjedzie.
- Marzenia wcale się nie spełniają wbrew pozorom. - kolejny raz tego dnia wzdycha.
- W to ci mogę uwierzyć...
- Luke już jedzie - krzywi się patrząc na wyświetlacz telefonu.
- Jak udobruchać Luke'a?
- Mówiłem, nie mam zielonego pojęcia...
- To dupa.
- Sam bym chciał wiedzieć jak to zrobić - krzywi się Opierał łokcie na blacie. Pozostaje tylko czekać.
- Chyba powinienem się jednak zbierać - podnosi się.
- Ale z ciebie dupek! Zostawiasz mnie na pewną śmierć.-żalę się głośno.
- Cytuję 'Jadę właśnie do Mayi i lepiej żeby cię tam nie było'
- Idź, idź - poganiam - Zabije mnie bez świadków.
- Pomyśl tak. po cholerę by cię chronił jakby miał cię teraz zabić?
- No, ale krzyczeć będzie.
- Albo ma do ciebie sprawę i nie chce , żebym słyszał - wróży.
- Wróżka się znalazła? Życz mi powodzenia.
- Obrażam się!
- Jak chcesz...
- To ty mnie obraziłaś - krzyżuje ręce stając przede mną. Różnica wzrostu robi swoje, więc muszę unieść głowę do góry, żeby na niego spojrzeć.
- Wysoki to ty jesteś - marszczę nos.
- Wzrost nie jest ważny.
- Dobrze wiedzieć -zapewniam.
- Nawet mnie nie przeprosi, no suka - prycha odwracając się na pięcie. Otwieram usta ze zdziwienia.
- Głupi chuj.
- Masz zamiar się ze mną wymieniać wyzwiskami jeszcze?
- Możliwe.
- Jesteś tak wkurwiająca - wzdycha bezsilnie, a potem obejmuje mnie ramieniem i czochra włosy - ale i tak cię lubię.
- Fuj. Nie dotykaj mnie,bo cię walnę -w zaskoczeniu śmieję się .
- Dlaczego miałbym cię nie dotykać? Będę robił co chcę.
- Bo ci zabraniam, Ladao.
- Masz pecha, Grey.
- Lepiej idź, bo naskarżę Luke'owi. Serio.
- No dobra.... - klepie mnie po plecach, a moment później odjeżdża spod mieszkania. Zamykam drzwi tak jak on poprzednio. Łapie się za głowę. To jest dziwny człowiek, nie będzie łatwo go rozgryźć. Zaczynam żałować, że wyszedł. Sama muszę stawić czoło Luke 'owi. Z tego co wiem, jest wkurzony, więc będzie bardzo ciężko. Zapominam o tym,kiedy zaczynam przygotowywać jajecznicę. Gdy posiłek leży już na talerzu słyszę walenie do drzwi. Zagryzam wargę,gdy idę otworzyć. Przez wizjer sprawdzamy dla pewności kto to, twarz Luke'a nie wygląda na tak zirytowaną jak wcześniej. - Krótka piłka, wieczór spędzasz albo u mnie albo u Megan. Wybieraj.
- Anthony nie może być?- unoszę brew. Nie mam ochoty na gadanie z przyjaciółka.
- On ma już plany na wieczór.
- Uh. Szkoda.
- Najlepszą opcją byłaby Megan jednak...
- A nie mogę zostać tu?
- Nie, nie możesz.
- Wezmę rzeczy.-wzdycham i ruszam na górę. Nic? Żadnego opieprzu? Świetnie!
- Pospiesz się! - upomina, więc zgarniam tylko najpotrzebniejsze przedmioty i wracam. Zapach smażonych jajek nadal unosi się w powietrzu, a mój brzuch dopomina się o nie.
- Czyli wolisz mnie od Megan, tak?
- Oczywiście. Niestety dla ciebie.-uśmiecham się krzywo.
- To znaczy, że Elyar będzie cię pilnował u mnie, tyle - wzrusza ramionami - idź zjedz to.
- O, dzięki.- odpowiadam szczerze i z chęcią ruszam po posiłek - Chcesz też?
- Nie, dzięki.- staram się jeść szybko,żeby nie musiał czekać. Poza tym nadal boje się, że przypomni mu się, że miał na mnie krzyczeć. Dobrze, że u niego będzie Elyar, bo to dalej wyklucza opieprz i mniej się go boje niż Alexa. Zmywam po sobie talerz i wycieram dłonie. - Już.
-Daj mi swój telefon.
- Dlaczego?
- Bo muszę o czymś poinformować twojego ojca, a nie będę dzwonił ze swojego numeru bo może wykorzystać go na przykład na policji? - mówi, jakby to było oczywiste. Wyciągam IPhone'a z kieszeni i podaję mu bez słowa. Odblokowuje go bez brania kodu ode mnie i uprzednio zabierając moją torbę rusza do wyjścia.
-Halo? Nie, to nie Maya. Nie ważne, ważniejsze jest, że dzisiaj u ciebie pojawi się Irwin bez dobrych zamiarów, więc lepiej się przygotuj p... - nie jest mi dane usłyszeć reszty rozmowy. Po chwili zajmuje miejsce pasażera i zapinam pas.
- Masz - oddaje mi moją własność ruszając. Chowam go do kieszeni. Ciekawe czy zna wszystkie moje hasła? Mogę się zapytać, jednak nie wiem czy nie zirytuje go to pytanie
-Znasz wszystkie moje hasła?
- Nie wszystkie, tylko te potrzebne.
- Możesz widzieć moje wiadomości?
- Nie potrzebuje tego. - już więcej się nie odzywam. Patrzę na mijany krajobraz. Droga mija nam w ciszy. W końcu auto się zatrzymuje, a ja od razu wysiadam. Moment później jesteśmy już w środku.
- Odwiozłeś mnie wczoraj?-przypomina mi się.
- No, tak a co?
- A ja spałam?-marszczę brwi.
- Tsa...
- Cholera, bo nawet tego nie pamiętam...-mruczę do siebie i idę głębiej.
- Nie moja wina - zamiast odpowiadać zastanawiać się czy mnie tu nie chciał. Mówił, że lepiej u Megs, zostawia mnie z Elayarem, a wczoraj odwiózł mnie jak spałam.
- Jak mnie nie będzie musisz mieć cały czas telefon przy sobie w razie by coś się działo. nie obiecuje, że uda ni się pomoc twojemu ojcu.
- Co?-zatrzymuje się i natychmiast odwracam.- W jakim sensie...? Co?! Ty chyba nie masz na myśli, że oni g-go...-kończę w połowie, bo łzy goszczą mi w oczach.
-Wieczorem przechodzą po kolejną ratę, dlatego ciebie tam nie może być, a cholera wie co w głowie ma Irwin.
- O Boże...-szepczę, panikując. Zaczynam płakać, więc cofam się automatycznie w stronę sypialni. Zrobią mu krzywdę, a może, gdybym tam była to nie zrobili by mu nic wielkiego.
-Panika tu nie pomoże. po to tam jadę, żeby mu pomoc tak? - kiwam głową,ale nie odpowiadam, bo wiem jak bym brzmiała.
-Więc nie płacz ,tak?
- Uhum.- blondyn rusza do swojego biura. Wypuszczam wstrzymywany oddech i na siłę staram się nie łkać. Idę do pokoju gościnnego. Tym razem postanawiam nie przesadzać i nie zajmować jego łóżka. Kładę rzeczy, a potem siadam. Kilkanaście wdechów i wydechów później jest mi lepiej. Wycieram oczy, ale nie jestem spokojna. nie potrafię być spokojna. Nie w takiej sytuacji. Jest cholernie źle. W ani jednym procencie nie podoba mi się ta sprawa. Przestaję cokolwiek rozumieć, zaczynam się gubić. Przeczesuje dłonią włosy i zastanawiać się czy Hemmings ma coś na uspokojenie. Może później się go o to spytam. Z zamkniętymi powiekami jest mi łatwiej koncentrować się. Decyduje się położyć, jednak nie zasypiam. po prostu nie potrafię. Leżę tak dłuższy czas,nawet sie nie poruszam.
- Maya?!
- Tak?-chrząkam, bo głos mam zachrypnięty. Siadam prosto.
-Elyar zaraz tu będzie - blondyn wchodzi do ponieszczenia .
- Okay.-przenoszenia spojrzenie w przeciwny kąt pokoju.
- Chcesz herbaty czy coś?
- Nie. Dziękuję.
- W razie potrzeby jestem w sypialni .
- Okay, jasne. - odwraca się i wychodzi , dostrzegamy tylko oddalające się nogi. Kiedy kładę się tym razem, zakładam słuchawki i to pozwala mi zasnąć.
____________________________
2712 słów, wydaje mi się, że mamy rekord.
Tak jak wspominałam w notce, nie mam pojęcia kiedy pojawi się kolejny rozdział. Zakładam okres około tygodnia a dwóch, jednak to tylko i wyłącznie moje założenia.
Stay tuned guys :D
Rozdział 7
Odpuszczam bieganie. Tłumaczę sobie , że wczoraj zrobiłam podwójny dystans i wstaję trochę później. Wolno przygotowuje się do wyjścia. Pakuje jeden kołozeszyt do torby - tyle wystarczy w razie ewentualnych notatek, jabłko, batona zbożowego oraz wodę. Związuję włosy i wychodząc wyciąga klucze , by zamknąć drzwi. Nie spieszy mi się na pierwszą lekcję, angielski. I tak znając życie będziemy oglądać juz teraz jakiś film. Koncówka roku to najgorszy z okresów. Chodzi się tylko dla obecności, a połowa lekcji to filmy lub coś takiego. Mogli byśmy mieć już wakacje. Wzdycham, gdy wchodzę do klasy,a moje przemyślenia okazują się prawdą. Nawet nie przepraszam za spóźnienie, bo nie ma sensu. Dopiero teraz dociera do mnie, że miejsce przede mną nie jest zajęte przez Megs, a Alexa. Wzrokiem szukam dziewczyny , kiedy siadam. Kiedy jej nie znajduje domyślam się, że jest po.prostu nieobecna. Poczekam godzine , a potem do niej napiszę. Patrzę na wyświetlany film i staram się domyślić o co w nim chodzi. Nie jest to łatwe biorąc pod uwagę, że ominęło mnie dziesięć minut. W końcu , z nudów, zaczynam obgryzać paznokcie. Do dzwonka nie zorientowałam się o czym to było. Przechodzę do kolejnej klasy, a kiedy wychodzę wpadam na Megs.
- Zaspałaś.-śmieję się do niej.- Albo wagary. Nie ładnie , .M.
-Miałam spotkanie - uśmiecha się szeroko. Dobra , mogłam się domyślić.
- Z kim?
-Zajebisty brunet! I chyna coś z tego będzie, ale nie na długo - stwierdza patrząc na paznokcie
- Chociaż imię znasz?- marszczę nos.
-Shane - cmoka
- Fajnie.-kiwam głową i powstrzymuję śmiech.
-Coś ciekawego mbie ominęło?
- Tak!- kłamię.- Ale najlepsze przed tobą!
-Co?
- Ja.- pokazuję ząbki.-Ja jestem przed tobą.
-Skoro tak twierdzisz... - Śmieje się - Okay.
- Czas na francuski .- informuję po dzwonku.
-Najgorszy przedmiot jaki może być - Krzywi się, a ja Wywracam jedynie oczami. ruszamy do sali..Miejsce przede mną znów zajmuje Alex, a za mną Elyar. Uznam , że to przypadek. Wieszam torbę na krześle i siadam.
Nauczycielka spóźnia się pięć minut, co nie jest zbyt zaskakujące. W ramach przeprosin włączy film.-informuje. Zakrywam twarz dłonią. Oczywiście jest on w języku obcym, więc nie wszystko da się rozumieć. Bynajmniej do takiego wniosku dochodzę po 8 minutach. Brunet odwraca się do mnie przodem.
-Wyjdź z klasy, Maya - mówi dość poważnie.
- Czemu? -unoszę brwi zdziwiona.
-Bo zaraz będziemy tu mieć towarzystwo. - po tej odpowiedzi oczy mi się powiększają. Przecież nikt normalny nie wtargnie tak po prostu do szkoły pełnej ludzi. - Luke czeka na ciebie na tyłach szkoły. - to nie jest pocieszające , stwierdzam podnosząc się. Podchodzę do nauczycielki i pod pretekstem ojca czekającego na parkingu z torba na ramieniu opuszczam klasę. Nerwowo rozglądam się przez całą drogę , którą pokonuję szybko. Serce bije nienaturalnie szybko. Blondyn stoi oparty o auto, wiec idę do niego.
-No nareszcie. Wsiadaj - poleca, a ja Wykonuję polecenie natychmiast. rusza z piskiem opon. Zapinam pas dla własnego bezpieczeństwa.
-Od razu ostrzegam, że do domu cię nie odwioze.
- Nie?- głos mam cichy i jestem na siebie za to zła.
-Tam by Cię dorwali, poza tym twój ojciec jest w mieszkaniu.
- A jeśli to jego dorwą?-przenoszę spojrzenie na kierowcę.
-To nie na nim spoczywa wyrok śmierci - przypomina - Miej w tym momencie na niego wyjebane tak jak on na ciebie. Da sobie radę.
- Luke Hemmings...-zaczynam po chwili.
-Nie dawało ci to spokoju? - Śmieje się
- Może.-wzruszam ramionami.
-Nazwisko Anthonyego tez poznałaś?
- Pracuje nad tym.-mrużę oczy.
-Jego nazwisko to Ladao. Tada - cmoka, a potem skręca pod jakiś dom.
- Znam o tobie jeszcze kilka faktów.- chwalę się.
-To znaczy?
- Jeździsz na wyścigach, blondyn, kolczyk w wardze, podobno masz tatuaże , przysto...sowany.-zmieniam końcówkę, bo to słowa Megs.
-Czyli to co wiedzą wszyscy. liczyłem na coś więcej.
- Przeliczyłeś się.-posyłam mu przesadny uśmiech. Wysiada i czeka aż zrobię to samo. Wolno otwieram drzwi i jeszcze wolniej wystawiam nogi. Wydostaję się.
-Więc... Witam u mnie - mówi, kiedy jesteśmy już w środku.
- Mieszkasz tu. Wiem już więcej.-bez zaproszenia zaczynam zwiedzać.
-To, gdzie Mieszkam to tez nie odkrycie. - ponownie nie odpowiadam. Pierwszym pomieszczeniem okazuje sie byc kuchnia. Nowoczesna, czarno-biała. Przesuwam wzrokiem po wnętrzu jeszcze raz i idę dalej. Sypialnia. Tutaj dominuje szarość ścian, do tego czarne meble. Potem jest salon i toostatnie pomieszczenie jakie mam ochotę zwiedzać, bo i tutaj nie jest zbyt kolorowo. Siadam na białej kanapie.
- Jesteś daltonistą?!- pytam go krzykiem,bo nie wiem, gdzie jest.
-Dlaczego niby?! - Odkrzykuje, a moment później jest juz w pomieszczeniu - daltonisci nie mają praw jazdy.
- Może jeździsz bez?-przechylam głowę w bok.
-Ten dokument akurat posiadam.
- Czy dany dokument jest zgodny z prawem?-jedna brew idzie w górę.
-Moje prawo jazdy, paszport, wiza oraz dowód osobisty są wydane na prawdziwe dane, nie podrobione.
- Wiza?-zaciekawia mnie ta sprawa.
-Potrzebna, żeby dostać się do Stanów. - wywraca oczami - Liczysz, że opowiem ci teraz całe moje życie?
- Na całe chyba nie mamy czasu.-tym razem ja cmokam i zdejmuję buty.
-Musiała byś się postarać, żeby poznać choć trochę - Rusza w stronę pomieszczenia, w którym Jeszcze nie byłam.
- Za ile mnie odstawisz?- kładę nogi na kanapie.
-Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, wieczorem.
- Myhym...- wyciągam z torby batonika i odpakowuję go.
-Gdybyś teraz nadal siedziała w szkole właśnie byś natknęła się na niezbyt ciekawe towarzystwo. - Wraca do salonu.
- Jakie?
-Między innymi tego, który pocial ci rękę, albo tego który próbował ci się dobrać do majtek - opiera się o ścianę.
Za to ja odwracam wzrok na swoje nogi.
- Aha.- kontynuuje jedzenie.
-Musisz teraz szczególnie uważać, Maya.
- Mówiłeś już to.- wywracam oczami trochę zła.
-Chwila nieuwagi i Będziesz płacić za ojca. Albo Cię zabija, albo zmusza do prostytucji.
- Rozumiem!-irytuję się,bo w oczach mam łzy.
-Chcesz coś do picia?
-Nie - Burczę
- Jak będziesz się wkurwiac to nic ci nie pomoże.
-Ta...-zgniatam papierek i chowam go do torby.
-Nie rób tak.
- Ty mi zabronisz? -kpię.
-Lepiej, żebyś się ze mną dogadywala. - Radzi
- To nie zależy tylko ode mnie.-przypominam.
-Masz okazję, żeby zadać parę pytań. - Siada na fotelu obok. Dłuższą chwilę siedzę cicho , zastanawiam się nad tym.
- Dlaczego to robisz?
- W sensie?
- Z jakiego powodu mnie...chronisz?
-Mam swoje prywatne powody, okay? Nie sądzę, że to istotne.
- A ja sądzę , że tak.
-Wyglądasz identycznie jak moja cholerna siostra, okay?! - milczę w odpowiedzi. To najwyraźniej drażliwy temat.
-Jeśli musisz pytać, to nie o nią. - Podnosi się.
-Przepraszam, Luke - przymykam oczy.
-Przestań, Grey - kiwam jedynie głową -Dopiero miałaś tyle pytań a na razie zadałaś tylko jedno - zmienia temat.
- Masz broń?
- Tak.
- Taką prawdziwą? A pozwolenie?-wyjmuję butelkę wody.
-Jasne, pewnie, że mam - mówi sarkastycznie. Przygryzam wargę.
- Ty cały czas jesteś gdzieś blisko?
-Nie cały czas. Zazwyczaj jest to Anthony albo Alex i Elyar.
-Muszę oddać Anthony'emu bluzę.-akurat sobie przypominam-Mieszkasz tu?
-Wcale nie powiedziałem tego na początku.
- No , eh, mogłeś powiedzieć , że tu mieszkasz tylko dlatego , żebym nie wydała twojego prawdziwego adresu ludziom,którzy są na ciebie źli.
-Każdy zna ten adres. Poza tym komu byś mnie miała wydać? - Śmieje się
- Nikomu. Nie wiem.-uśmiecham się lekko.
-No właśnie. Zdążyłem poznać cię zbyt dobrze.
- Jeszcze mogę cię zaskoczyć.-prycham
-No, jasne... - upijam dużego łyka wody i wolno zakręcam butelkę. -Nic cię już nie męczy?
- Dlaczego już nie przychodzą?
- Po pieniądze? W tym momencie właśnie po nie są, a poprzednim razem kiedy mieli po nie być... Powiedzmy, że wydarzyło się coś, co ich zatrzymało.
- Nie żeby mi to przeszkadzało.-zaznaczam.
-Coś Jeszcze?
- Nudno tu.-zwieszam głowę.
-Jak w Każdym domu.
- Ehh...- wyciągam z kieszeni telefon.
-Obejrz sobie telewizję czy coś. Właśnie. Nie wysyłaj żadnych wiadomości do nikogo - poleca - i nie dzwon.
- Matko...-jęczę.- Z internetu mogę korzystać?
-Wolałbym nie.
- Wiesz, chyba usnę.
-Pokój gościnny jest po lewo od sypialni. - Rzuca przed wyjściem
Chyba kpisz. Już po chwili rzucam się na jego łóżko. Wygodne.
- Zaspałaś.-śmieję się do niej.- Albo wagary. Nie ładnie , .M.
-Miałam spotkanie - uśmiecha się szeroko. Dobra , mogłam się domyślić.
- Z kim?
-Zajebisty brunet! I chyna coś z tego będzie, ale nie na długo - stwierdza patrząc na paznokcie
- Chociaż imię znasz?- marszczę nos.
-Shane - cmoka
- Fajnie.-kiwam głową i powstrzymuję śmiech.
-Coś ciekawego mbie ominęło?
- Tak!- kłamię.- Ale najlepsze przed tobą!
-Co?
- Ja.- pokazuję ząbki.-Ja jestem przed tobą.
-Skoro tak twierdzisz... - Śmieje się - Okay.
- Czas na francuski .- informuję po dzwonku.
-Najgorszy przedmiot jaki może być - Krzywi się, a ja Wywracam jedynie oczami. ruszamy do sali..Miejsce przede mną znów zajmuje Alex, a za mną Elyar. Uznam , że to przypadek. Wieszam torbę na krześle i siadam.
Nauczycielka spóźnia się pięć minut, co nie jest zbyt zaskakujące. W ramach przeprosin włączy film.-informuje. Zakrywam twarz dłonią. Oczywiście jest on w języku obcym, więc nie wszystko da się rozumieć. Bynajmniej do takiego wniosku dochodzę po 8 minutach. Brunet odwraca się do mnie przodem.
-Wyjdź z klasy, Maya - mówi dość poważnie.
- Czemu? -unoszę brwi zdziwiona.
-Bo zaraz będziemy tu mieć towarzystwo. - po tej odpowiedzi oczy mi się powiększają. Przecież nikt normalny nie wtargnie tak po prostu do szkoły pełnej ludzi. - Luke czeka na ciebie na tyłach szkoły. - to nie jest pocieszające , stwierdzam podnosząc się. Podchodzę do nauczycielki i pod pretekstem ojca czekającego na parkingu z torba na ramieniu opuszczam klasę. Nerwowo rozglądam się przez całą drogę , którą pokonuję szybko. Serce bije nienaturalnie szybko. Blondyn stoi oparty o auto, wiec idę do niego.
-No nareszcie. Wsiadaj - poleca, a ja Wykonuję polecenie natychmiast. rusza z piskiem opon. Zapinam pas dla własnego bezpieczeństwa.
-Od razu ostrzegam, że do domu cię nie odwioze.
- Nie?- głos mam cichy i jestem na siebie za to zła.
-Tam by Cię dorwali, poza tym twój ojciec jest w mieszkaniu.
- A jeśli to jego dorwą?-przenoszę spojrzenie na kierowcę.
-To nie na nim spoczywa wyrok śmierci - przypomina - Miej w tym momencie na niego wyjebane tak jak on na ciebie. Da sobie radę.
- Luke Hemmings...-zaczynam po chwili.
-Nie dawało ci to spokoju? - Śmieje się
- Może.-wzruszam ramionami.
-Nazwisko Anthonyego tez poznałaś?
- Pracuje nad tym.-mrużę oczy.
-Jego nazwisko to Ladao. Tada - cmoka, a potem skręca pod jakiś dom.
- Znam o tobie jeszcze kilka faktów.- chwalę się.
-To znaczy?
- Jeździsz na wyścigach, blondyn, kolczyk w wardze, podobno masz tatuaże , przysto...sowany.-zmieniam końcówkę, bo to słowa Megs.
-Czyli to co wiedzą wszyscy. liczyłem na coś więcej.
- Przeliczyłeś się.-posyłam mu przesadny uśmiech. Wysiada i czeka aż zrobię to samo. Wolno otwieram drzwi i jeszcze wolniej wystawiam nogi. Wydostaję się.
-Więc... Witam u mnie - mówi, kiedy jesteśmy już w środku.
- Mieszkasz tu. Wiem już więcej.-bez zaproszenia zaczynam zwiedzać.
-To, gdzie Mieszkam to tez nie odkrycie. - ponownie nie odpowiadam. Pierwszym pomieszczeniem okazuje sie byc kuchnia. Nowoczesna, czarno-biała. Przesuwam wzrokiem po wnętrzu jeszcze raz i idę dalej. Sypialnia. Tutaj dominuje szarość ścian, do tego czarne meble. Potem jest salon i toostatnie pomieszczenie jakie mam ochotę zwiedzać, bo i tutaj nie jest zbyt kolorowo. Siadam na białej kanapie.
- Jesteś daltonistą?!- pytam go krzykiem,bo nie wiem, gdzie jest.
-Dlaczego niby?! - Odkrzykuje, a moment później jest juz w pomieszczeniu - daltonisci nie mają praw jazdy.
- Może jeździsz bez?-przechylam głowę w bok.
-Ten dokument akurat posiadam.
- Czy dany dokument jest zgodny z prawem?-jedna brew idzie w górę.
-Moje prawo jazdy, paszport, wiza oraz dowód osobisty są wydane na prawdziwe dane, nie podrobione.
- Wiza?-zaciekawia mnie ta sprawa.
-Potrzebna, żeby dostać się do Stanów. - wywraca oczami - Liczysz, że opowiem ci teraz całe moje życie?
- Na całe chyba nie mamy czasu.-tym razem ja cmokam i zdejmuję buty.
-Musiała byś się postarać, żeby poznać choć trochę - Rusza w stronę pomieszczenia, w którym Jeszcze nie byłam.
- Za ile mnie odstawisz?- kładę nogi na kanapie.
-Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, wieczorem.
- Myhym...- wyciągam z torby batonika i odpakowuję go.
-Gdybyś teraz nadal siedziała w szkole właśnie byś natknęła się na niezbyt ciekawe towarzystwo. - Wraca do salonu.
- Jakie?
-Między innymi tego, który pocial ci rękę, albo tego który próbował ci się dobrać do majtek - opiera się o ścianę.
Za to ja odwracam wzrok na swoje nogi.
- Aha.- kontynuuje jedzenie.
-Musisz teraz szczególnie uważać, Maya.
- Mówiłeś już to.- wywracam oczami trochę zła.
-Chwila nieuwagi i Będziesz płacić za ojca. Albo Cię zabija, albo zmusza do prostytucji.
- Rozumiem!-irytuję się,bo w oczach mam łzy.
-Chcesz coś do picia?
-Nie - Burczę
- Jak będziesz się wkurwiac to nic ci nie pomoże.
-Ta...-zgniatam papierek i chowam go do torby.
-Nie rób tak.
- Ty mi zabronisz? -kpię.
-Lepiej, żebyś się ze mną dogadywala. - Radzi
- To nie zależy tylko ode mnie.-przypominam.
-Masz okazję, żeby zadać parę pytań. - Siada na fotelu obok. Dłuższą chwilę siedzę cicho , zastanawiam się nad tym.
- Dlaczego to robisz?
- W sensie?
- Z jakiego powodu mnie...chronisz?
-Mam swoje prywatne powody, okay? Nie sądzę, że to istotne.
- A ja sądzę , że tak.
-Wyglądasz identycznie jak moja cholerna siostra, okay?! - milczę w odpowiedzi. To najwyraźniej drażliwy temat.
-Jeśli musisz pytać, to nie o nią. - Podnosi się.
-Przepraszam, Luke - przymykam oczy.
-Przestań, Grey - kiwam jedynie głową -Dopiero miałaś tyle pytań a na razie zadałaś tylko jedno - zmienia temat.
- Masz broń?
- Tak.
- Taką prawdziwą? A pozwolenie?-wyjmuję butelkę wody.
-Jasne, pewnie, że mam - mówi sarkastycznie. Przygryzam wargę.
- Ty cały czas jesteś gdzieś blisko?
-Nie cały czas. Zazwyczaj jest to Anthony albo Alex i Elyar.
-Muszę oddać Anthony'emu bluzę.-akurat sobie przypominam-Mieszkasz tu?
-Wcale nie powiedziałem tego na początku.
- No , eh, mogłeś powiedzieć , że tu mieszkasz tylko dlatego , żebym nie wydała twojego prawdziwego adresu ludziom,którzy są na ciebie źli.
-Każdy zna ten adres. Poza tym komu byś mnie miała wydać? - Śmieje się
- Nikomu. Nie wiem.-uśmiecham się lekko.
-No właśnie. Zdążyłem poznać cię zbyt dobrze.
- Jeszcze mogę cię zaskoczyć.-prycham
-No, jasne... - upijam dużego łyka wody i wolno zakręcam butelkę. -Nic cię już nie męczy?
- Dlaczego już nie przychodzą?
- Po pieniądze? W tym momencie właśnie po nie są, a poprzednim razem kiedy mieli po nie być... Powiedzmy, że wydarzyło się coś, co ich zatrzymało.
- Nie żeby mi to przeszkadzało.-zaznaczam.
-Coś Jeszcze?
- Nudno tu.-zwieszam głowę.
-Jak w Każdym domu.
- Ehh...- wyciągam z kieszeni telefon.
-Obejrz sobie telewizję czy coś. Właśnie. Nie wysyłaj żadnych wiadomości do nikogo - poleca - i nie dzwon.
- Matko...-jęczę.- Z internetu mogę korzystać?
-Wolałbym nie.
- Wiesz, chyba usnę.
-Pokój gościnny jest po lewo od sypialni. - Rzuca przed wyjściem
Chyba kpisz. Już po chwili rzucam się na jego łóżko. Wygodne.
Rozdział 6
Podsumowując cały weekend zleciał bardzo szybko. Całą sobotę myślałam o Luke'u i Anthonym, a pół niedzieli ćwiczyłam. Resztę czasu również zastanawiałam się nad tym wszystkim, w końcu jest to zbyt dziwne i bardzo nieprawdopodobne. Nie mam pojęcia, dlaczego mogliby chcieć mi pomóc. To niedorzeczne, nie znaliśmy się wcześniej, opcja dalekiej rodziny tez odpada. Ludzie tak po prostu nie pomagają w takich kłopotach, tym bardziej członkowie gangów czy czegoś podobnego.
Może kiedyś uda mi się poznać odpowiedź na moje pytania? Skoro on chce mi pomagać, musze go jeszcze spotkać. Któryś z nich na pewno napatoczy mi się jeszcze. Wystarczy poczekać jakiś czas. Chyba. W końcu podnoszę się z łóżka i zakładam uszykowane dresy. Robię kitka , wcześniej wciągając koszulkę. Sięgam z szafki słuchawki i telefon. Idę jeszcze skorzystać z toalety i zmyć poranne oznaki zaspania. Kończę przygotowania , gdy wychodzę z domu. Wraz z pierwszymi dźwiękami Maps zaczynam swój codzienny maraton. Obieram taką samą trasę jak zawsze , przez park. Biegnę tak dłuzej niż zwykle nie potrafiąc wyzbyć się z myśli towarzyszacych mi od zbyt długiego okresu. Piosenka pomaga mi się odstresować. Następną poznaję już po kilku pierwszych nutach Lost Stars. Z uśmiechem na twarzy skręcam w bok postanawiając zwiększyć trochę trasę. Mam jeszcze całkiem dużo czasu , a nawet jak się lekko spóźnię na lekcje to nic się nie stanie, skoro biegi pomagają mi się odstresować. Po pewnym czasie łapie mnie lekka zadyszka i postanawiam zawrócić. Parę metrów za sobą zauważam już niestety znaną mi twarz Luke'a.
Cóż za okazja , do cholery! Postanawiam skorzystać i go zaczepić. Blondyn jak gdyby nigdy nic biegnie, jego twarz nie wyraża żadnych emocji.
- Cześć?-unoszę obie brwi , gdy jestem obok niego.
On nie reaguje, prawdopodobnie przez słuchawki w uszach. Zirytowana łapię go za rękę.
Jego brwi wędrują w górę,kiedy wyciąga biały przedmiot z uszu.
-Czego?
- Chciałam z tobą porozmawiać.- tłumaczę temu przemiłemu chłopakowi.
-Nie widzisz, że nie mam czasu?
- Nie. To powiedz kiedy.-cofam dłoń mając nadzieję , że nie ucieknie.
-Może sformułuje to inaczej. O czym chcesz rozmawiać? - Łagodnieje sięgając z kieszeni IPoda.
- O bardzo wielu rzeczach.-przyznaje.- Potrzebuję odpowiedzi.
-Na odpowiedzi musisz poczekać Maya - mówi powoli - na razie im mniej wiesz tym lepiej śpisz.
- To chociaż jedną , dobra? Muszę wiedzieć, bo ...bo to mnie przytłacza.-wzdycham.
-Dowiesz się w swoim czasie. Zrozum, te sprawy lepiej zostawić dorosłym.
- Pierdolony dorosły się znalazł.-warczę po chwili i ruszam do domu. Ma mnie za dziecko? Dobra. Niech mu będzie.
-Twoja psychika sobie z tym nie poradzi! Już teraz ledwo dajesz rade!
- Tylko dlatego , że nie chcesz mi powiedzieć!-odkrzykuję.
-Bo lepiej, jeśli będziesz normalnie wychodzić z domu!
- I tak będę wychodzić! Ty po prostu nie chcesz mi powiedzieć!-krzyczę , odwracając głowę przez ramię.
-I tak nie zmienię cholernego zdania, rozumiesz? To nie jest gra której stawką jest parę funtów. Tutaj stawką jest twoje życie i za każdy nieodpowiedni ruch możesz zapłacić najwyższą cenę. Tego chcesz?
- Wiesz ...teraz wydaje mi się , że tak było by łatwiej...-dochodzę do kolejnego wniosku , a złość ucieka. Taka jest prawda. Gdyby mnie nie było wszyatko wyglądało by lepiej.
-Dasz się zabić jak matka, za głupotę ojca? Pomyśl sensownie. Nie jesteś nawet pełnoletnia, przed tobą jeszcze w chuj życia.
- Skąd wiesz o mamie?-pytam słabo.
-Wiem o tobie więcej niż myślisz. I właśnie dlatego sądzę, że nie możesz się poddawać, bo pomoc jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy, że będziesz słuchać.
- Nie będę słuchać kłamcy.-zapewniam, starając się opanować poszczególne emocje.
-Nie znasz mnie i nazywasz kłamcą? - Prycha
- Może właśnie dlatego tak cię nazywam. Skąd wiem , że nie kłamiesz , że nie masz jakiegoś chorego planu? Okłamujesz mnie , gdy nie mówisz prawy, a ty cały czas nic nie mówisz!
-Bo wiem, jak przeżyłaś śmierć matki. Wyobraź sobie, że trochę w życiu już przeszedłem. Cały "chory plan" polega na pomocy dziewczynie, która nie ma się do kogo zwrócić o nią. Ale śmiało. Nazywaj mnie jak chcesz. Kłamca, psychopata, zabójca, nie wiem. Wymyśl coś. Oceniaj po okładce. Znasz moje imię, nie moja historie. Sądzę, że nie ma sensu kontynuować tej rozmowy.
- Też tak myślę.-zgadzam się i szybkim biegiem udaję się w drogę powrotną.
Spowrotem jestem już po chwili. Prysznic pomaga mi zmyć z siebie nerwy, jednak ubieram się nadal bez uśmiechu. Maluje się dość szybko. Sięgam torbę i z kuchni zgarniam dwa batony- moje śniadanie. Zakluczam za sobą drzwi i ruszam do szkoły. Otwieram jednego z łakoci i zjadam go po drodze. Papierek chowam spowrotem do torby. Wchodzę na angielski , rzucając 'przepraszam' i zajmuję swoje miejsce. Jedynie piętnaście minut lekcji zdążyło minąć. Wyciągam zeszyt i notuje to co jest zapisane na tablicy. Nie jest tego wiele , na moje szczęście. Temat jest nudny i czas ciągnie się wolno.
Rozdział 5
Trzy dni Wcześniej
Luke POV
Chowam broń do szuflady, a potem włączam komputer. Sprzęt włącza się szybko. Pierwsze co robię, to wchodzę na pocztę. Pokazuje się kilka nowych maili. Większość z nich to reklamy, jednak kiedy natrafiam na interesujące mnie informacje analizuje wszystko dokładnie i decyduje się odpisać tylko na dwa. Następnie dane wprowadzam do kalendarza w komórce. Lepiej mieć wszystko pod ręką, niż w terminarzu, który może ukraść każdy. Telefon w przeciwieństwie do szuflady ma dość dobre zabezpieczenia. Wylogowuję się ze strony internetowej, a potem zaczynam analizować plan na jutro. Nadal nie mam informacji na temat tej całej Grey - To, że przyjąłem zlecenie nie znaczy ze je wykonam. Jak na zawołanie pojawia się wiadomość od Cala - ' Będę za 5 minut'.
Dokładnie po tym czasie pojawia się mulat. Siada na krześle, a ja patrzę na niego wyczekujaco. Znając życie i po grubości teczki, która ląduje na moim biurku spodziewam się, że czeka mnie sporo lektury i ciężka decyzja do podjęcia.
-Cześć.-kładzie nogi na moje biurko.
-Bierz te buty - wywracam oczami - Coś jeszcze masz dla mnie, czy wszystko jest w teczce?
-Coś tam coś...i coś tam jeszcze.-żartuje , szczerząc się.
-Nie mam nastroju na głupoty, Hood - cmokam.
Chłopak rozpromienia się jeszcze bardziej.
- Um...Maya Grey. -informuje.
-Tyle wiem.
-3 lipca ma urodziny.
-Rozkręcasz się - prycham.
- Wiem, wiem. Jej matka nie żyje, jakieś to niejasne.
-Jak to 'nie jasne'?
-Nie wiem, aż tak to mnie nie zaintesesowało. Dużo tego, stary.
-Od czegoś cię chyba mam - wywracam oczami
- Od rozrywki.-unosi brwi.- Dobra , to... Taka grzeczna raczej.
-Zaczniesz mówić coś, co mnie interesuje jak fakt jej matki?
- Chyba nie. Dziewczyna ma przesrane przez te długi, a to raczej ktoś zabił panią Grey. - Zaczynam przeglądać kartki i analizuje dane.
-Jakie długi? Ona ma siedemnaście lat przecież..
- Jej ojca długi.-mruży oko.
-Duże? - Kiedy zadaje to pytanie zdaję sobie sprawę, że na kolejnej stronie znajduje się odpowiedź na moje pytanie - Nie ważne.
-Całkiem dużo zer, nie?
-W cholerę.
- No.-zgadza się rozbawiony.
-Ma przejebane z takim ojcem.
-I długi na nią teraz. Ciekawe co zrobił z tą kasą.
-Chuj wie, to mnie nie interesuje. Bardziej zastanawia mnie fakt, że niczemu winna dziewczyna ma na sobie wyrok śmierci przez ojca. Jeśli matka umarła właśnie w taki sposób, to powód, żeby jej pomóc. Musiał bym się w to zgłębić.
-Nie ciekawie, ale jednak to ciekawe.-stwierdza głupio.
-Nie wiem z jakiej strony ciekawie. Gdyby twoja matka się zadluzyla i Mali miała by za to śmiercią płacić śmiał byś się?
- Nie. A może ta dziewczyna- kiwa głową na akta- sama się w to wpakowała?
-Sam dopiero mówiłeś, że jest raczej spokojna...
- Może dopiero teraz tak dla picu? Dużo luk w tym jest. Dobre dziewczyny to złe dziewczymy , które nie zostały złapane.
-Nie wygląda na zawodową aktorkę. Poza tym, co by mogła zrobić? Przyjrzyj się jej uważnie. Nie przypomina ci kogoś?
- Nie ,Luke, nie przypomina i tobie też nie powinna.
-I to jest ten cholerny problem.
Calum nie odpowiada, nawet się już nie uśmiecha.
-Ale nie ważne. Decyzja nadal zostaje do podjęcia.
-Miłego myślenia.-życzy.
-Właśnie. Mam dla ciebie zlecenie - przypominam sobie.
-Jakie?-ciekawi się.
-Pobicie albo porwanie. Możesz wybrać, drugie pójdzie do Elyara.
-Porwania są ciekawsze. -podejmuje decyzję.
-Zaraz ci to wydrukuje - znów loguje się na maila.
-Spoko. Masz kolorowy tusz?
-Zastanawiam się, jakim cudem ty jeszcze żyjesz.
-Nikt nie zabija przystojniaków.-wzrusza ramionami.- Dlatego ciebie zabiją, kochany.
-Mówisz, że mają litość nad azjatami? - cmokam wciskając 'kopiuj', 'wklej' a potem 'drukuj'
Przyjaciel uderza się w twarz plaską dłonią.
- Nie...-wzdycha.- Jeb się.
-Nie? - Sięgam kartki i podaje je mulatowi.
- Nie, bo jesteś chujowy.-wstaje i zabiera kartki.
-Odezwał się nie lepszy.
- O wiele lepszy. Nawet ten kolczyk cię nie ratuje.-tym razem on cmoka i idzie do wyjścia.- Miłej lektury, przystojniaku!
-Nie, żebym się czepiał, ale pisać to ty nie umiesz! - Komentuje, kiedy zauważam prosty błąd ortograficzny na kartce.
-Bo to było na szybko!-żali się.-Siema!
-Jeszcze tu jesteś? - Śmieję się - Cześć!
***
Od wyjścia mulata aż do teraz cały czas analizuję wszelkie za i przeciw.
Maya wydaje się być niczemu winna, więc dlaczego miała by cierpieć przez ojca, a właściwie zginąć?
Kolejnym argumentem jest na pewno fakt, że zbyt źle kojarzy mi się jej wygląd.
Niby wiem, że ONA nie żyje, ale myśli o niej są nie do zniesienia.
Pytanie brzmi: czy powinienem jej pomóc?
sobota, 20 czerwca 2015
Rozdział 4
Odkluczam drzwi i wpuszczam przyjaciółkę pierwszą do mieszkania.
Ściągam buty po zamknięciu drzwi.
Obie ruszamy na górę.
- O której to się zaczyna?-pytam , gdy jesteśmy w moim pokoju.
-Za półtorej godziny przyjdzie po nas Vinny - odpowiada siadając na łóżku.
Rzucam torbę przy drzwiach i zajmuję krzesło.
- W końcu weekend.-oddycham z ulgą.
-Czas się rozerwać - klaszcze w dłonie
Zaczynam się śmiać, bo wyścigi to od dłuższego czasu nasz największy wypad.
-Ty lepiej zacznij myśleć nad tegorocznym melanżem, w końcu osiemnastka wybija - szczerzy się
-Ty będziesz jeszcze niepełnoletnia, więc na co liczysz? - W odpowiedzi wybucha śmiechem. Staram się zachować powagę, ale nie wytrzymuję z tym długo.
-Mamy niewiele czasu na wyszykowanie ciebie, Grey - kręci głową i podchodzi do szafy.
-Tak mi wygodnie. -zauważam.- Ale działaj.
Zaczyna przeszukiwać moja szafę i wyciąga z niej czarną, krótką sukienkę. Czekam , aż znajdzie coś na dzisiaj, jednak ona zabiera się już za buty.
- Jednak nic?
-Co?- Unosi brew biorąc do ręki parę szpilek tego samego koloru co sukienka.
-E...Po co ci sukienka?
-Bo w to się ubierasz?
-Posrało cię?-unoszę brwi.
-Ty wiesz kto się dzisiaj ściga?!
-Nie.-wzruszam ramionami.
-Właśnie dlatego ubierzesz się tak bez zbędnych pytań.
-Nie ubiorę sukienki, bo ja ich nie noszę!
-Raz w życiu byś mnie posłuchała, to nie! Później będziesz żałować, że taka okazja przejdzie koło nosa! - zdenerwowana wraca do przeszukiwania szafy. Opieram łokieć o blat.
-A ty ?
-To załatwię na spokojnie, ubrania leżą w plecaku. Najpierw ty - wyciąga czarne rurki i biały crop top.
-Lepiej!-stwierdzam od razu.
-Nie...
-Tak, tak.-podchodzę do niej po ubrania.
-Za to z makijażem się nie kłócisz - stawia warunek.
- Nieee...-przęciągam, odchylając głowę.- Powiedz mi, po co?
-Czy ty zaczniesz mnie kiedyś słuchać?
- Nie umówiłaś mnie z nikim, nie?-robię się podejzliwa.
-Jeszcze nie, ale będą tam osoby które na pewno wpadną ci w oko.
- Matko, Megan! -zakrywam twarz dłonią.- Mnie jest dobrze tak jak jest.
-Zaufaj mi na słowo i idź się już przebrać!-grzecznie robię to co mówi. Za jakie grzechy?-śmieję się w duchu.
Przebrana pokazuję jej się.
-W sukience byłoby lepiej, ale tak też jest okay - stwierdza, a potem z plecaka wyciąga kosmetyczkę.
- Miałaś lalki jak byłaś mała?-pytam z czystej ciekawości.
-każda dziewczynka je miała - wywraca oczami i gestem ręki pokazuje mi, żebym usiadła
Znów wykonuję polecenie.
-Tylko ty zamiast z tego wyrosnąć , bawisz się teraz ludźmi. Mną dokładniej.
-Śmieszne - wywraca.oczami - Chcę, żebyś jakoś wyglądała, to źle?
-Czyli na codzień nie wyglądam jakoś?
-Dzisiaj chodzi o wyścigi, a ty pewnie założyła byś bluzę, swoją drogą, teraz kupujesz męskie? - wyciąga tusz do rzęs.
-Równie śmieszne! Nie rób ze mnie chłopaka, bo ja zrobie z ciebie lafirynde.-cmokam.
-Męskie bluzy zabiera się chłopakom, nie kupuje skarbie - robi to samo co ja i kiedy kończy zabawę z tuszem zabiera się za resztę. Właśnie! Bluza Anthonyego! Nie, nie myślę o tym.
- Długo jeszcze?
-Chwilę wytrzymasz.
Czekam , aż skończy. Oby nie przesadziła.
***
Pokonujemy ostatni zakręt, a moim oczom ukazuje się znajomy widok.
Niby znajomy, kojarzę budynek ale dzisiaj zupełnie inny. Masa ludzi i samochodów.
- Myślicie, że dostaniemy piwo?-wypalam.
-Jesteś głupia, jeśli Myślałaś, że nie - stwierdza V.
Dostaje kuksańca w bok, a po tym wywracam oczami. Nie mam ochoty dzisiaj się martwić.
-Patrz w stronę motorów. - Poleca Megs, więc szukam wzrokiem głównej atrakcji. Ruszamy właśnie w tamtą stronę. Naprawdę mam ochotę coś wypić.
Vinny oddala się od nas - Nie wnikam gdzie, bo po chwili chłopak znika między ludźmi.
-Podziwiaj, teraz startują najlepsi - podkreśla ostatnie słowo. Kręcę głową i szukam spojrzeniem kierowców.
Na moje oko nie ma tu nikogo specjalnego - Właśnie tak myślę, do póki nie zauważam Anthonyego, a przy nim blondyna z parku i jakiegoś mulata. Łapię się przyjaciółki. To już bardzo dziwne.
-Patrz - pokazuje w prawo - Alex i Elyar. Nowi, nieźli, co nie?
-Myhym.-rzucam na odczepnego.
-Coś się stało? - Słyszę obok ucha głos Vinny'ego.
-Nie?-potrząsam głową, a serce trochę przyśpiesza. Blondyn podaje nam piwa, a motocykliści ustawiają się na starcie. Z uśmiechem unoszę swoją butelkę do ust. Na początek się krzywię, nie piję dużo. Jeden z mężczyzn wysuwa się na prowadzenie, przez co M uśmiecha się szerzej. Skoro ona mu kibicuje... To ja zacznę drugiemu. Dla wyrównania szans. Wszyscy znikają tymczasowo z naszego pola widzenia. Upijam sporego łyka. Choćbym wróciła do domu upita, ojciec nie zwróci na to uwagi. To już najwyższy czas na alkohol. Połowa butelki znika już po chwili. Kiedy odwracam wzrok zauważam, że brunet który niedawno mi pomógł Przygląda się mojej twarzy. Spokojnie przekręcam się tak , by mu to utrudnić. Liczę, że mnie nie pozna, jeśli jeszcze tego nie zrobił. Czy ten wyścig już się skończył? Wszyscy nadal stoją jak stali, więc pewnie musimy czekać. To zaskakująco nudne, nie mam pojęcia co ludzie w tym widzą. Dopiero po paru sekundach na horyzoncie pojawiają się zawodnicy. Mrużę oczy , żeby lepiej widzieć. Potem wszystko dzieje się szybko. Motory przekraczają linie mety. Prędkość jazdy jest niesamowita! Adrenalina udziela się nawet mi. Po ściągnięciu kasku okazuje się, że zwycięzcą jest niebieskooki. Podchodzi do niego ta sama grupka, która towarzyszyła mu przed wyścigiem.
Ludzie wiwatują i wykrzykują słowa których nie rozumiem. To jeden wielki hałas. Sama również gratuluję okrzykiem. Moment później wszyscy schodzą z toru robiąc miejsce innym.
- To było super!-stwierdzam rozradowana.
-To było do przewidzenia - poprawia mnie Blondyn
- Przestań mnie pouczać!-śmieję sie.- Ja widziałam to pierwszy raz!
-Znając życie nie ostatni - cmoka ustami Megs.
- No.-ponownie unoszę butelkę do ust. Już nie jest takie złe.
- Zaraz wracam - V znów znika w tłumie
-Ciśnie go ?-unoszę brew na dziewczynę.
-Zamiast się nad tym zastanawiać zobacz kto idzie w naszą stronę
- Pójdziemy w przeciwną?-nie odwracam się. Nie Anthony, nie on.
-Ty pójdziesz ze mną - Nie znam tego głosu, a nie mam pojęcia czyja dłoń zaciska się na moim nadgarstku.
- Nigdzie nie idę!-zaprzeczam walecznie i próbuję wyrwać rękę.
-Wolisz zginąć tutaj? - M od razu znika gdzieś w tłumie - Pójdziesz ze mną czy tego chcesz, czy nie - ciągnie mnie w tył
Butelka wypada mi z dłoni. Błagam, nie znowu. Już nigdy więcej nie zgrzeszę!
-Odwal się!-krzyczę.
-Ucisz się, jeśli życie ci miłe. - przerzuca mnie sobie przez ramię i rusza dalej - Słuchaj, ja jestem ten dobry, na razie tyle ci wystarczy wiedzieć.
- Nie sądze , że ci dobrzy porywają przypadkowe dziewczyny.-burczę. Nie mam jak się wykręcić.
-Nie przypadkowe. I to nie jest porwanie, tylko pomoc, Grey. - Otwiera drzwi do samochodu i stawia mnie na ziemi, staje tak, że jedyne co mogę zrobić to wsiąść.
I tak zastanawiam się co zrobić.
- Ja cię nie znam.
-Ale Anthonego znasz. Zrozum do cholery, że jeśli w ciągu minuty stąd nie pojedziemy, będziesz w dupie! -po tych słowach wsiadam. Gorzej być nie może , nie? Blondyn rusza z piskiem opon.
- Wytłumacz mi to.-marszczę brwi.
-Później
- Chyba tak dobrze się nie znamy!
-Chcesz wysiąść i zginąć? Jak nie, to siedź chwilę cicho.- mówi zirytowany. Chwilę wytrzymam. Mogę go dokładnie obejrzeć. Blond włosy postawione są na żel. W jego wardze znajduje się kolczyk. Skórzana kurtka opina się na jego szerokich ramionach. Przechylam głowę w bok, kiedy jego telefon dzwoni. Nie zmniejsza prędkości patrząc na niego. Prawdopodobnie odrzuca połączenie. Rozmyślam nad jego wiekiem. Na pewno nie ma osiemnastu lat, to widzę na pierwszy rzut oka. Strzelałabym na dwadzieścia cztery. Kiedy zatrzymujemy się gwałtownie domyślam się, że jesteśmy na miejscu. Dobra, teraz łapie mnie strach.
-Wysiadaj - poleca otwierając mi drzwi. Wydostaję się z auta.
Teraz mam dwa wyjścia: uciekać, albo iść z nim. Gorsze jest to, że nie chce mi się biec. Zostaje mi "zaufać" mu. Kieruję się za nim.
-Za dwie do trzech godzin wrócisz do siebie - informuje
-Jakiś ty łaskawy.
-Kurwa, Maya próbuję ci pomoc. To co masz na ręce to wyrok śmierci. Twój ojciec jest po uszy w gównie, a ty na tym ucierpisz. Chcesz, idź. Nie musisz przyjmować mojej pomocy!
-Jak chcesz mi pomóc to to cofnij.-prosze słabym głosem, ściskając wspomnianą rękę.
-Wolisz słuchać kłamstw?
-Nie...
-Więc powiem Ci coś, czego on nie odważy się wspomnieć. Ma w chuj długów, co się z tym wiąże, problemów. Nie ma pieniędzy na spłatę, a kiedy będą ci coś robić odwróci się, bo ważne, że to nie on cierpi. -po chwili przemyśleń stwierdzam, że on to wie. Taka jest prawda, ale nie będę płakać.
-Więc przyjdziesz moja pomoc bez zbędnego pierdolenia?
- Jak masz na imię?
- Luke
-Dziękuję, Luke.- Domyślam się, że naprawde jest za co. Może się odczepi?
-Jeszcze nie masz za co.
-Za to, że za jakiś czas mogę wrócić do domu.-marszczę nos.
-Myślisz, że mam po co cie tu trzymać? Uwierz mi na słowo, że teraz musisz mieć oczy dookoła głowy dzięki ojcu.
-Ale to nie moja wina.
-Rodziny się nie wybiera. - Sumuje, a ja uśmiecham się krzywo.
-... A spierdolic życie najlepiej potrafią najbliżsi - dodaje ruszając w stronę jakiegoś pomieszczeniau
Nie wiem co mam zrobić, więc tak stoję.
***
Auto zatrzymuje się pod moim domem. Otwieram drzwi, żeby wysiąść.
-Cześć.-rzucam i ruszam do celu tej podróży.
-Uważaj na siebie! - Tymi słowami mnie żegna, a potem odjeżdża.
W środku zdejmuję buty. Podczas wchodzenia na górę piszę do M.
' Masz przejebane, słońce.'
' odjechałaś z największym przystojniakiem z wyścigów i jeszcze narzekasz?!'
' Zostawiłaś mnie z nim! ' Po odpisaniu zmywam makijaż.
'też byś to zrobiła na moim miejscu' Wciągam piżamę i idę do łóżka.
'nawet nie wiesz ile się działo' wysyłam.
Przytulam się do poduszki i po kilku dłuższych chwilach, bez odczytywania odpowiedzi, zasypiam.
Rozdział 3
Budzi mnie dźwięk alarmu. Jęczę, wyłączając go. Leniwie unoszę głowę i wstaję. Idę do łazienki tylko po to , aby przebrać się w piżamę. Nie mam na nic siły, więc wracam do łóżka. Ojciec i tak nie zwróci uwagi na to, czy opuszczę dom. Nieobecności się jakoś usprawiedliwi. Wtulam twarz w jeszcze ciepłą poduszkę. Dzisiaj czwartek, więc na wyścigi idziemy dopiero jutro. Jeszcze na chwile zamykam oczy, jednak nie mogę zasnąć.
Siedze w łóżku rozmyślając nad wszystkim. Czy blizny, które mam na ręce, gwalciciel i ten brunet, który mi pomógł są ze sobą jakoś powiązani?Mam dość tych niemiłych niespodzianek i dziwnych ludzi. Wolę nudne życie i mam szczerą nadzieję, że już niedługo do takowego wrócę.
Odczuwam głód , więc się podnoszę, a następnie ruszam na dół. W kuchni przygotowuje sobie herbatę i kanapki.
Tyłek usadzam na kanapie w salonie.
Włączam telewizor w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Upijam łyka i zostawiam urządzenie. Avengers. Chyba czwarty raz zaczynam oglądać ten sam film. Dokładnie wiem jakie wydarzenia będą, scena po scenie, mimo tego uwielbiam ten film. Niedługo ma być druga część, przypominam sobie. Jestem pewna, że pójdę na nią do kina.
Jedzenie i picie znikają podczas reklam, które są definitywnie za długie. Szybko odnoszę naczynie i wracam , by zobaczyć końcówkę.
Kiedy film się kończy decyduje się pójść po koc. Otulam się nim , jakbym siedziala w kokonie. Tak jest przyjemnie i cieplutko.
Mój telefon wibruje informując o nowej wiadomości.
Piszę do Megs 'Źle się czułam. Ominęło mnie coś?'
' Jak na razie jedna lekcja z nowymi '
Wywracam oczami z uśmiechem. ' Może zagadaj : D'.
'Trzeba by było ich zobaczyć kiedyś na przerwie! Pomiędzy lekcjami nie ma szans ich znaleźć -.-'
'Uciekają przed tobą chyba.' żartuję , siadając.
'I już ich nie ma w ogóle! ' - taka wiadomość dostaje po pięciu minutach.
Odpisuję , gdy udaje mi się zejść ze schodów. 'Jakieś zapowiedziane sprawdziany?'
'Z Chemii, Poniedziałek.'
Nauczę się, taką mam nadzieję. Jeśli się nie uda - po prostu opuszczę te lekcje. Po coś wymyślili poprawy i drugie terminy.
Trzeba się ruszyć, myślę ziewając.
Nie za bardzo mam siłę i ochotr, żeby to robić.
Ciągle zastanawiam się nad zmianą decyzji, ale lenistwo wygrywa.
Wzdycham, padając na kanapę jak długa. Odwracam twarz w stronę telewizora. Denny film ,którego nie rozpoznaję, a pilot leży za daleko. Jednak jak się nie pozbieram od razu to cały czas mam trudnosci ze zrobieniem tego. Dzień wolnego był bardzo dobrym pomysłem. Z nudów już o piętnastej wchodzę do wanny. Dzisiejszy dzień to definitywnie tylko relaks. Dużo płynu do kąpieli sprawiło, że otula mnie piana. Wychodzę dopiero, kiedy skóra na palcach marszczy się. Następnym krokiem jest maseczka. Po zmyciu jej rozczesuję włosy. Wieczorem tak jak przez cały dzień nie robię nic wartego uwagi
Siedze w łóżku rozmyślając nad wszystkim. Czy blizny, które mam na ręce, gwalciciel i ten brunet, który mi pomógł są ze sobą jakoś powiązani?Mam dość tych niemiłych niespodzianek i dziwnych ludzi. Wolę nudne życie i mam szczerą nadzieję, że już niedługo do takowego wrócę.
Odczuwam głód , więc się podnoszę, a następnie ruszam na dół. W kuchni przygotowuje sobie herbatę i kanapki.
Tyłek usadzam na kanapie w salonie.
Włączam telewizor w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Upijam łyka i zostawiam urządzenie. Avengers. Chyba czwarty raz zaczynam oglądać ten sam film. Dokładnie wiem jakie wydarzenia będą, scena po scenie, mimo tego uwielbiam ten film. Niedługo ma być druga część, przypominam sobie. Jestem pewna, że pójdę na nią do kina.
Jedzenie i picie znikają podczas reklam, które są definitywnie za długie. Szybko odnoszę naczynie i wracam , by zobaczyć końcówkę.
Kiedy film się kończy decyduje się pójść po koc. Otulam się nim , jakbym siedziala w kokonie. Tak jest przyjemnie i cieplutko.
Mój telefon wibruje informując o nowej wiadomości.
Piszę do Megs 'Źle się czułam. Ominęło mnie coś?'
' Jak na razie jedna lekcja z nowymi '
Wywracam oczami z uśmiechem. ' Może zagadaj : D'.
'Trzeba by było ich zobaczyć kiedyś na przerwie! Pomiędzy lekcjami nie ma szans ich znaleźć -.-'
'Uciekają przed tobą chyba.' żartuję , siadając.
'I już ich nie ma w ogóle! ' - taka wiadomość dostaje po pięciu minutach.
Odpisuję , gdy udaje mi się zejść ze schodów. 'Jakieś zapowiedziane sprawdziany?'
'Z Chemii, Poniedziałek.'
Nauczę się, taką mam nadzieję. Jeśli się nie uda - po prostu opuszczę te lekcje. Po coś wymyślili poprawy i drugie terminy.
Trzeba się ruszyć, myślę ziewając.
Nie za bardzo mam siłę i ochotr, żeby to robić.
Ciągle zastanawiam się nad zmianą decyzji, ale lenistwo wygrywa.
Wzdycham, padając na kanapę jak długa. Odwracam twarz w stronę telewizora. Denny film ,którego nie rozpoznaję, a pilot leży za daleko. Jednak jak się nie pozbieram od razu to cały czas mam trudnosci ze zrobieniem tego. Dzień wolnego był bardzo dobrym pomysłem. Z nudów już o piętnastej wchodzę do wanny. Dzisiejszy dzień to definitywnie tylko relaks. Dużo płynu do kąpieli sprawiło, że otula mnie piana. Wychodzę dopiero, kiedy skóra na palcach marszczy się. Następnym krokiem jest maseczka. Po zmyciu jej rozczesuję włosy. Wieczorem tak jak przez cały dzień nie robię nic wartego uwagi
Rozdział 2
Ubrana schodzę na dół, po jabłko a potem tradycyjnie ruszam do szkoły. Zjadam owoc po drodze. Ogryzek wyrzucam już w koszu, który znajduje się na terenie szkoły. V. klepie mnie w plecy, gdy podchodzi.
- Siema Maya!
- Cześć - odpowiadam.
- Wiesz, że cię cenię, nie?
- Co jest? - unoszę brew, mógłby się w końcu nauczyć walić prosto z mostu.
- Umiesz na biologię...?-patrzy na mnie błagalnie.
- Ze ściągami tak, bez nich niezbyt...
-Podpowiadaj mi, proszę!
- Widzieliście nowych?!-krzyczy Meggie od drzwi.
- Nie było okazji - cmokam.
-Dozgonną wdzięczność.-odpowiada chłopak.
- Gorące chłopaki to są.-informuje ona.
- Skoro tak twierdzisz - wywracam oczami. Megs zawsze miała wręcz odwrotny do mnie gust.
- Mają być na wyścigach, idziemy?
- Ja jestem na tak - mówię od razu, przyda się jakaś odskocznia od ostatnich wydarzeń. Patrzą na mnie zdziwieni. Chłopak wzrusza ramionami i idziemy na lekcje.
***
Ruszam chodnikiem do domu. Z pracy klasowej będzie minimum trzy. Musi być, skoro połowę spisałam ze ściągi. Co jak co, ale ten nauczyciel do bystrych nie należy. Nawet udało mi się pomóc Vinny'emu. Skręcam w stronę domu. Jeszcze tylko kawałek i będę mogła odpocząć. Żadnych zapowiedzianych sprawdzianów nie ma. Kiedy ktoś próbuje mnie wciągnąć w jakąś uliczkę zaczynam uciekać, jednak wiele mi to nie daje. Parę metrów dalej zostaje zaciągnięta tam siłą. Wyrywam się, a serce mi wali. Co się dzieje?! Zostaje przyciśnięta do ściany. Uderzam napastnika na oślep i wołam pomocy, a ten zasłania mi usta.
- Siedź cicho mała kurwo - syczy Oczy mi się powiększają ze strachu. Tym razem kopię.
- Do cholery, Grey! Przestań się ruszać, albo zginiesz marnie, rozumiesz?! - rozrywa moją koszulkę.Zna mnie! Skąd mnie zna?! Myśl, pojebańcu, że cię posłucham! Ciąglę się szarpię. Muszę uciec.Zadaje mi siarczysty policzek, a potem wyciąga nóż.Zaczynam płakać. Zabije mnie!
- Siedź cicho! - wrzeszczy a nóż podsuwa pod moje gardło. Oddycham z trudem. Boję się nawet drgnąć. Jak to możliwe?!Kiedy próbuje posunąć się dalej, ktoś go odpycha.
Nie ma na co czekać!-krzyczy do mnie mój własny mózg.
Ruszam biegiem.
- Hej!-ignoruję to wołanie, ale wacham się. Góra mojego ubrania jest w strzępach. Trzęsę się.- Zatrzymaj się! Jakiś wewnętrzny głos kłóci się z myślami. Staję w miejscu i się odwracam.- Nic ci nie zrobił? - podbiega do mnie brunet, dość wysoki.
Kręcę głową na nie i obejmuję się.
- To akurat dobrze. Odprowadzić cię?
- Nie musisz.-odzyskuję głos.
-Dziękuję.
- Nie ma za co - uśmiecha się lekko - i tak to zrobię.
Jak ja teraz muszę wyglądać?! Jak jakaś dziwka, zapłakana i w rozdartym ubraniu. Odwracam od niego wzrok.
- Właśnie! jaki ze mnie idiota - drapie się po głowie - Anthony jestem. Prawie się uśmiecham i kiwam głową, a on ściąga swoją bluzę i podaje mi ją. Po chwili ją chwytam. Znów dziękuję, pomrukiem. Zakładam na siebie pachnący materiał.
-Teraz się zgodzisz, żebym cię odprowadził?
-To twoje hobby?-pytam słabo i ruszam. Przekonały mnie te brązowe oczy.
-Po prostu lubię pomagać - wzrusza ramionami Chodzący bohater?
- Jestem wdzięczna.-zapewniam. Bardzo.
-Nie masz za co, serio. Tylko nie płacz, okay?
- Okay. Tobie nic nie jest?
-Jestem profesjonalistą, skarbie - śmieje się, a ja marszczę brwi.
- Dorabiasz tak czy coś?
-Dowiesz się w swoim czasie - odpowiada, a parę kroków dalej stajemy - pod domem
-Co?-dziwię się.
-Do zobaczenia, Maya! - Mówi oddalając się.
-Cześć.-ruszam do drzwi. Czekaj.- Czekaj!- Krzyczę, jednak on tylko przyspiesza kroku i znika za budynkami. On też mnie znał? Jak to? Mam jego bluzę... Gubię się w tym wszystkim. Potrójnie zmęczona wchodzę do domu. Ruszam schodami na górę i rzucam się na łóżko. Wkopuję się pod kołdrę i tak zastygam. Wykończona zasypiam bardzo szybko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)